niedziela, 24 września 2017

No to pękam w szwach

Wtorek-wysiadam z autobusu i wlekę się do domu ciągnąc za sobą wózek z zakupami,tak się źle czuję ocho coś się pewnie kluje.Uszłam może z 300m i telefon,kln e pod nosem bo nie mogę znaleźć telefonu w torebce a jak wiadomo w kobiecej torbie cały świat.Znalazłam ,odbieram.halo mówię i jak słyszę tylko pani Marzenko to od razu wyostrzają mi się wszystkie zmysły.No więc słucham opowieści ,kobieto spokojnie dowlekę do domu ,poczekajcie chwilę.Już czekają a ja się wlekę.Co się stało pytam.Bo  pani Marzenko jechałam do szkoły po syna i na drodze szmatka leżała tak myślałam ale po chwili ta szmatka się poruszyła.Wysiadłam z auta a ta szmatka to maluteńki kotek a że pani się nimi zajmuje to przywiozłam.Zaglądam do koszyka a tam rzeczywiście maciupeńki czarny kociak tak zaropiały,zimny ledwo oddychający.Dobra kobiety to wy już sobie idźcie.Kot domu,termofor ,moczenie oczu .Zastanawiałam się czy on ma te oczy jeszcze,odmaczanie nosa.nawet nic nie mówił ,nie miał siły.Oczy odmoczone wielka radocha są w miejscu ,szparki ale są.Kot w koc i na termofor,tel.do weta.Podać to i to ,podane.Kociak prawie się nie ruszał do następnego dnia rano,tak był wyziębiony ale żyje i ma się coraz lepiej za to ja nie.Opryszczka w buzi i dalej źle się czuje.No dobra od tego się nie umiera.
Środa-Ranek jak zwykle,najpierw kawa potem obrządek kociarstwa i psiarstwa.Tak sobie pomykam na miotle i słyszę samochód i trzaśnięcie drzwiami.Nie zwróciłam specjalnie uwagi,czasami się ludzie zatrzymują i patrzą na kociaki w oknie.Po jakichś 10 min.słyszę miaukanie. N o rzesz cholera któryś wypełzł i nie zauważyłam.Wyskakuje i rozglądam się,no nie ma to chyba mam zwidy.ale koło kociego domku stoi mała budka taka dla jakieś bidy co by mogła się ewentualnie schować prze zimnem lub deszczem.Z za budki wystaje malutki nos,patrzę wołam a tam malusieńki kotek bury.No szlag mnie trafi zaraz.Pod pachę i do domu.Ten na szczęście zdrowy.Ja czuję coraz gorzej,ale to nic robota musi być wykonana.Pomalowałam jedną ścianę u kociaków,obiad i takie tam czynności domowe.Łeb jak sklep mam z bólu i dziwnie szczęka mnie boli z lewej strony.no nic od tego też się umiera,juro będzie lepiej jak odeśpię i się wygrzeje.Czwartek zwyczajny ,robota dookoła coś mnie za uchem boli,ale to nic przeciwbólowy i dalej pomykam jak zwykle.
Piątek-wróciłam z zakupów jak zwykle ze swoim pojazdem.Ja to jak ten koń co ciągnie swój wózek za sobą.Wchodzę do domu ,nastawiam gary,czuje się znowu gorzej i znów telefon i jak zwykle pierwsze co słyszę to Pani Marzenko.I szlag mnie trafia.Pytam co się dzieje.W Kazuniu na przystanku w trawie siedzi malutki kotek może pani wziąć,błagam niech pani mu pomoże.Więc pytam czy może dowieźć.Nie może bo właśnie wsiada do autobusu do Warszawy.Więc się pytam czy mam pofrunąć po tego kota,no ona nie wie ale niech pani mu pomorze.Więc głupia ja co robie ,wsiadam na rower i zapierniczam 5 km. po tego kota.Zaznaczam że jeździłam 3 lata.Myślałam że wnętrzności wypluje.Udało mi się złapać malizne i dowieźć do domu.Dziś niedziela,węzły chłonne powiękrzone,opryszczka z drugiej strony,łeb jak sklep,zmęczenie,udało mi się trochę przespać w dzień,łyknęłam trochę specyfików ,może jutro będzie lepiej.Tak się trochę wyżaliłam.Mam kilka słów do tych którzy podrzucają zwierzaki pod moje drzwi.Wiem że sporo osób mnie czyta jeśli mogę się tak wyrazić.Jeśli już to robisz człowieku to zostawiaj też karmę.One muszą jeść,odwiedzić weta ,odrobaczyć się i często trzeba leczyć.Jeśli komuś się wydaje że ja mam kokosy lub gmina pomaga to jest w ogromnym błędzie.Powinnam dostawić mały domek do tego co mam ,my się nie rozciągniemy,chatka pęka w szwach,to wydatek kilku tysięcy,niestety nas nie stać.Potrzeb jest bardzo wiele.Potrzebna nowa buda dla słoneczka,piec do kociaków,karma dla maluchów,podkłady,ciepłe posłanka ,może ktoś ma zbyciu drapak,nasz się rozleciał.Ciepłe koce.Potrzebne środki na zakup tego wszystkiego.Kochani czuję się bardzo źle.Postaram się jakieś zdjęcia wstawić jutro.Bardzo dziękuję wszystim ,którzy wsparli nas finansowo do tej pory.Goły Leon na podłogę kocią stoi w garażu.Zapłaciłam za niego 220zł.Pogoda nas nie rozpieszcza.Prosimy o pomoc.Na razie się żegnam spuchnięta i obolała.No cóż od tego się nie umiera.jutro też jest dzień.Dzień kiedy konik znowu pojedzie ze swoim wózkiem po zakupy.

2 komentarze: